Trzymam sie bez farbowania dzielnie, az do wczoraj. Wiosenne slonce obnazylo cala, siwa prawde. Pognalam do drogerii. I sie zaczelo.
Moim najwiekszym bledem byly zakupy z juniorem, ktory chcial rozniesc sklep swoja biegowka. Probujac utrzymac watpliwy balans (jedna noga blokowalam rowerek), siegnelam po pierwsza z brzegu brazowa farbe (chcialam w piance), upewniajac sie tylko, ze nie jest to burgund czy inny baklazan. Nazwa byla obiecujaca - czekoladowy, sredni braz. Moja mama farbowala sie od zawsze czekoladowymi odcieniami, uzyskujac naturalne brazy. U mnie oczywiscie cos musialo pojsc nie tak - mam ciemne, baklazanowe wlosy... Nie za bardzo rozumiem, jak z czegos, co z definicji i zdjecia ma byc brazem, moze wyjsc ciemny baklazan, no ale owo nierozumienie moge sobie wsadzic.Rudosc bym zniosla, ale baklazan???
Farba byla banalna w aplikacji, szczegolnie dla kogos, kto pierwszy raz farbowal samodzielnie wlosy. Wlac jedno do drugiego, nie mieszac, wygenerowac pianke naciskajac na opakowanie. Jezeli jeszcze kiedys sie skusze na farbowanie (a pewnie bede musiala - ciekawe, jakie to aktualne przyniesie dlugofalowo efekty) pewnie bedzie to ta sama farba, tyle, ze w innym odcieniu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz