A tak wygladaja efekty poszukiwania blogowego hitu, Garniera z maslem karite (na zdjeciu srodkowa odzywka), ktorego w koncu dorwalam w PL. Do kompletu brakuje tylko holenderskiego Garnier Fructis nutri repair (KLIK), ktory mialam juz wczesniej i zuzylam do ostatniej kropelki.
Pierwszy, Garnier Fructis Oil Therapy, to wersja na rynek indyjski, prawie identyczna z nastepna w kolejnosci, Garnier Fructis Repair & Shine (nie pamietam juz, skad). Trzecie to polskie Ultra Doux z karite i awokado, czwarty zakupiony w Danii balsam o identycznym skladzie pod nazwa Garnier Respons Balsam (avocado & shea). Ostatni to znow polski Garnier Fructis Good Bye Damage (kupiony po recenzji Anwen). Ciekawa jestem bardzo, czy beda sie tak samo zachowywac na wlosach, i jestem raczej pewna, ze tak. Testy do tej pory wykazaly bardzo niewielkie rozbieznosci (zastanawiam sie, czy, gdybym nie wiedziala, ze uzywam roznych balsamow, domyslilabym sie tego - watpliwe).
Polityka wielkich koncernow jest dla mnie zagadka: dlaczego ta sama linia roznie sie nazywa w roznych krajach (Garnier Fructis, Ultra Doux, Respons)? Dlaczego sklady sa minimalnie rozne? W sumie nie powinno to miec znaczenia, bo odzywka dziala rewelacyjnie i kosztuje grosze, niemniej, mam zawsze w takich momentach wrazenie bycia pionkiem w jakiejsc wielkiej, meidzynarodowej rozgrywce koncernow.
Porownanie skladow wszystkich i ich wlasciwosci nastapi, jak je do konca zuzyje, czyli za jakies pol roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz