Cierpie na powazny deficyt, patrzac na moja rodzicielke - genetyczny, polegajacy na niemoznosci przejscia obojetnie wobec promocji i wyprzedazy. Tym sposobem zakupilam Green magma - sproszkowane zyto. O piciu koktaili z zielonych czesci zboz bylo niegdys (w zamierzchlych czasach, zanim jeszcze powstala blogosfera, a urodomaniaczki skupialy sie glownie na biochemii urody i innych forach) glosno. U mnie skonczylo sie na slomianym zapale, jakos nie wyobrazalam sobie hodowania w doniczce zboz, nie mialam tez blendera. Na zielona magme zareagowalam wiec entuzjastycznie, moze przez sentyment dla starych czasow. Wypicie calej paczki owego entuzjazmu nie zabilo. Przygotowanie jest banalne: wysypac zielony proszek do dolaczonego "blendera" (plastikowy kubek z nakretka), dolac wode, wstrzasnac, wypic, cieszac sie dostarczona wlasnie porcja zieleniny.
Mi osobiscie napoj smakowal, moj maz powiedzial kategoryczne nie.
Wady? Dwie, jedna to oczywista - koszty, w normalnej cenie to 15 euro za 10 porcji - duzo za duzo, moim zdaniem. Druga - magma pocodzi z Japonii, a tam, to juz wszyscy wiedza, promieniowanie, rak i Curie Sklodowska. Chcialabym kontynuowac kuracje, ale ze wzgledu na powyzsze jednak dam spokoj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz